Portal 2x45.info przepytał trenera I drużyny, Mirosława Dragana.
(2x45.info): - Trener z licencją UEFA PRO prowadzący drużynę w okręgówce - to chyba nie jest szczyt pańskich marzeń.
Mirosław Dragan:- Nie podchodzę do tego w taki sposób. Cieszę się, że wróciłem do piłki, że pracuję, robię to co kocham, czemu poświęciłem wiele lat życia. Piłka to moja pasja.
- Pański, trwający osiem lat, rozbrat z futbolem miał charakter przymusowy i nie obył się bez wizyt we Wrocławiu. Udowodnione ustawienie meczów klubu z Polkowic kosztowało pana wyrok więzienia w zawieszeniu, grzywnę i zakaz wykonywania zawodu.
- Była wina i była też kara. Zgrzeszyłem i poniosłem karę. Nie będę udawał, że nie wiem po co, za co i dlaczego. Wiem, co zrobiłem, ale już poniosłem konsekwencje swoich działań. Teraz chcę wrócić do zawodu i pokazać, że jestem dobrym trenerem. Po prostu. Nie mam zamiaru szukać tanich usprawiedliwień, bo już powiedziałem, że zasłużyłem na karę. Wie pan, z tymi udowodnionymi przypadkami korupcji w naszej piłce jest trochę jak ze statystykami dotyczącymi pijanych kierowców. Dociera do nas informacja, że tylu a tylu zostało zatrzymanych na jeździe na podwójnym gazie. Teraz zastanówmy się, ilu pijanych kierowców uniknęło odpowiedzialności? Ktoś jechał tą a nie inną drogą, kogoś złapano, kogoś nie. Może gdybym "jechał" przez Gorzów i Konin nie byłbym w takiej sytuacji, ale jechałem przez Polkowice. Było, jak było.
- Czyli ma pan niedosyt, że wymiar sprawiedliwości nie okazał się na tyle operatywny, aby sprawę innych ''jeżdżących na podwójnym gazie'' wyjaśnić?
- Nie stawiajmy tak sprawy. Nie chodzi o mój dyskomfort, zaznaczam tylko, że takie były - mówię to z żalem - czasy. Korupcja w naszej piłce była zjawiskiem na znacznie szerszą skalę niż wskazywałaby na to liczba oskarżonych.
- Jakieś konkretne przypadki, tych ''jeżdżących'' przez określone miejscowości?
- W żadnym razie nie mam zamiaru o nikim mówić, niczego sugerować. Myśli pan, że mam żal, że komuś się upiekło, że kogoś nie złapali a mnie już tak?
- Nie chodzi o żal. Mówił pan, że zjawisko miało szerszą skalę, dlatego na szerszą skalę potrzebne było wyjaśnianie problemu.
- Bo miało i pewnie można było jeszcze więcej wyjaśnić. Nikomu nie życzę źle, patrzę na siebie. Jest mi lżej, że mam ten okres za sobą. Mogę teraz patrzeć w przyszłość bez obciążeń i cieszyć się na nowe wyzwania.
- Na ile fakt, że po odbyciu kary Dariusz Wdowczyk odnalazł się w krajowej piłce, był dla pana sygnałem, że warto zawalczyć o jakąś posadę?
- Na pewno ucieszyłem się, kiedy trener Wdowczyk objął Pogoń Szczecin. To był jasny sygnał, że można wrócić, że to nie jest stygmat, który trener już ma do końca życia.
- To jest stygmat...
- W porządku, to jest stygmat, ale on też powoduje, że po tej przerwie mam ogromną chęć do pracy, wielką ambicję, chęć udowodnienia czegoś. Parę lat przerwy pozwoliło mi nabrać dystansu do wielu rzeczy, spokornieć. Cieszyłem się, że Dariusz Wdowczyk wrócił, bo to jest bardzo dobry trener. Jemu było o tyle łatwiej wrócić, bo stały za nim przecież tytuły mistrzowskie.
- Nie można nie zauważyć, że miejsca waszych powrotów to zupełnie inne piłkarskie światy.
- Owszem, m.in. z powodów o których już wspomniałem, różne były nasze pozycje startowe. Wie pan, ja decydując się na powrót do piłki z tego miejsca, też - wbrew pozorom - podejmowałem ryzyko. Jakby się okazało, że moja praca w Rokitkach nie przyniosła efektów, zaczęłoby się mówienie, że przyszedł ''wielki'' trener co to awanse do Ekstraklasy robił, a tu poradzić sobie w okręgówce nie może. Przecież w zeszłym roku przejmowałem drużynę na ostatnim miejscu w tabeli, widmo spadku było bardzo realne. Ręczę panu, że gdyby moja drużyna spadła z ligi, wielu nie zostawiłoby na mnie suchej nitki. Wychodzę z założenia, że jeśli trener coś potrafi i umie coś przekazać, powinno to być widać po drużynie. Myślę, że mi się to tutaj udało i jestem zadowolony, bo to moja pierwsza praca po powrocie. Zależało mi na tym, aby było widać efekty mojej pracy.
- Faktycznie, nikt nie kwestionuje, że w Rokitkach wykonał pan dobrą robotę, ale nie przekona mnie pan, że zamierza się pan na lata związać z ambitnym LZSem. Gdzie się pan widzi za rok, dwa?
- Byłbym nieskromny, gdybym powiedział, że tylko tu mam zamiar zostać i to do emerytury (śmiech). Czas pokaże, czerpię satysfakcję z pracy w Rokitkach. Ale jeśli pojawią się propozycje, jeśli ktoś uzna, że taki facet jak ja jest wart zatrudnienia mimo kilku lat na bezrobociu, to będzie mi miło rozważyć ofertę z wyższej ligi.
- Jak wższej?
- Nie wiem. Uważam, że jestem dobrym fachowcem. Powiem zresztą więcej, coś, co nie jest może zbyt popularne. Uważam, generalnie, że jesteśmy - mówię tu o polskich trenerach - lepszymi fachowcami niż trenerzy zachodni. Lepszymi, mam tu na myśli zarówno warsztat, jak i ogólną wiedzę, pewną wszechstronność, która przydaje się w tym zawodzie.
- Wielu powie, że to brawurowa teoria.
- To praktyka. Zachodni trenerzy nie mają takiej wiedzy, jak my. My musimy wszystko wiedzieć. Podczas mojej pracy w zawodowych klubach nie było szans, abym miał np. fizjologa w drużynie. Sam musiałem wszystko zbadać, zmierzyć, zrobić trening, zbadać zawodnika po treningu, analizować parametry. Wie pan jak funkcjonuje to na zachodzie?
- Lepiej.
- Tak, bo zawodnik po treningu oddaje mocz do badania i jeszcze wieczorem trener ma wszystkie informacje, kto i ile ma trenować, komu się mięsień urwie, kto jest zakwaszony, itp. Tam badają, mierzą, tam w kadrze pierwszego zespołu ma pan sztab ludzi, którzy są przy pierwszym trenerze. Proszę pana, ja podczas pracy musiałem wszystko robić sam lub ze swoim asystentem, żadnego fizjologa, a masażysta na pół etatu... Do dzisiaj wiele klubów tak funkcjonuje.
- W tym temacie wiele się jednak zmieniło na plus.
- Na pewno, wraz z trendami i rozrastaniem się klubowych budżetów. Teraz mając takie możliwości, na pewno też miałbym w drużynie fizjologa, ba, cały sztab ludzi, który wyręczałby mnie w tym, co kiedyś musiałem robić sam. Wiele klubów jednak cały czas na taki luksus nie może sobie pozwolić.
- Wróćmy do pańskiej przyszłości, czyli gdzie i ewentualnie kiedy?
- Sport to taka dziedzina życia, że trzeba mocno wierzyć. Wie pan, ktoś powie, że to niemożliwe, że będę jeszcze kiedyś w Ekstraklasie, ale ja tak na to nie patrzę. Moja przyszłość zależeć będzie od wielu rzeczy, również od tego, jak będę sobie radził na kolejnych etapach kariery czy też od pozytywnych zbiegów okoliczności. Czuję, że spokojnie poradziłbym sobie ma najwyższym szczeblu. Cały czas byłem na bieżąco z nowinkami, szkoliłem się. Nie przespałem czasu, kiedy czynnie nie mogłem się sprawdzić w trenerce. Wierzę, że będę jeszcze mógł udowodnić swoją wartość jako szkoleniowiec i będę oceniany przez pryzmat wykonywanej pracy, a nie tego, co stało się ponad dekadę temu.
Wywiad przeprowadział: Miłosz Kołodziej
Komentarze